Pobicie przez agentów izraelskiej ochrony Roberto L., o czym doniosła kilka dni temu Gazeta Wyborcza, jest ostatnim dzwonkiem alarmowym, po którym powinno się w końcu rozwiązać, raz na zawsze, sprawę ochrony izraelskich wycieczek w Polsce.
Incydent, który zdarzył się na Kazimierzu, nie jest pierwszym tego typu przypadkiem, ani w Krakowie, ani w Polsce. Ambasada Państwa Izrael w Warszawie dostaje informacje o podobnych zajściach dość regularnie. Sam, kilka miesięcy temu, zgłaszałem taką sprawę ambasadzie. Zdarzenie dotyczyło poturbowania przez izraelskich ochroniarzy młodego członka społeczności żydowskiej Krakowa. Został on zaatakowany przez Izraelczyków, gdy chciał wejść do synagogi Remu. Byłem naocznym świadkiem tej sytuacji. Agenci ochrony zachowywali się wobec niego niezwykle impertynencko. Nawiasem mówiąc, są oni generalnie niekulturalni wobec postronnych osób, które, bez wyjątków, traktują jako potencjalnych zamachowców-samobójców. Po skopaniu rzeczonego mężczyzny, ochroniarze zaczęli grozić mu więzieniem. Po prostu ręce opadają… Po tym, co zobaczyłem, sam miałem ochotę im przyłożyć. Ale po pierwsze jestem przeciwnikiem używania przemocy fizycznej, a po drugie podejrzewam, że owi ochroniarze mogliby mnie unieszkodliwić na całe życie jednym ruchem ręki. Sytuacja, w której krakowski Żyd idący w Szabat do swojej własnej synagogi, w swoim własnym kraju, jest sprawdzany i do tego atakowany przez izraelskich ochroniarzy, jest, delikatnie mówiąc, kuriozalna i skandaliczna.
Więcej wycieczek, więcej potyczek
O problemie wiedzą zainteresowane strony, ale wszystko, co robią, to bezradne rozkładanie rąk, w nadziei, że sprawa sama się rozwiąże, bądź cudownie zniknie. Tymczasem problem nie tylko nie znika, ale wręcz narasta. Właśnie rozpoczyna się sezon turystyczny, podczas którego do Polski przyjadą setki wycieczek izraelskiej młodzieży. Dam sobie rękę uciąć, że nieszczęśliwy przypadek pana Roberto L., jest tylko preludium, inaugurującym „sezon na rękoczyny” z izraelskimi agentami ochrony.
Deklaracja przemilczanych problemów
Sprawę wycieczek izraelskich grup reguluje „Wspólna Deklaracja Ministerstwa Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej i Ministerstwa Spraw Zagranicznych Państwa Izrael w sprawie przyjazdów edukacyjnych izraelskiej młodzieży do Polski”. Punkt dziewiąty owej deklaracji mówi, że „sprawy bezpieczeństwa będą dla obu stron priorytetowe”, że „każdej grupie izraelskiej towarzyszyć będzie pracownik polskich agencji ochrony oraz oficerowie oficjalnych izraelskich służb bezpieczeństwa”, że „w razie konieczności interwencji lokalnych służb policyjnych, towarzyszący grupom pracownicy polskich agencji ochrony skontaktują się bezpośrednio z właściwą jednostką policji”, że wreszcie „funkcjonariusze izraelskich służb bezpieczeństwa zostaną pouczeni, aby unikali niepotrzebnych konfrontacji z osobami nienależącymi do grup, którym funkcjonariusze ci towarzyszą”. Najważniejszy jednak wydaje się być podpunkt „g” tej umowy, który mówi: „wszelkie nieobjęte niniejszą Deklaracją kwestie zostaną rozwiązane przez strony w późniejszym czasie”. W wolnym tłumaczeniu ten punkt brzmi: „Nie dogadaliśmy się w wielu istotnych sprawach dotyczących kompetencji agentów izraelskich służb bezpieczeństwa, towarzyszących grupom młodzieżowym i mamy nadzieję, że nie wynikną z tego żadne problemy, a jak wynikną, to będziemy udawać, że nic się nie dzieje”. Całe zamieszanie polega na tym, że się dzieje i będzie się działo, dopóki sprawa nie zostanie rozwiązana, raz na zawsze.
Na ostrzu noża
Maciej Kozłowski, były ambasador Polski w Izraelu, a obecnie pełnomocnik MSZ ds. stosunków polsko-żydowskich, powiedział mi: – Przeprowadzaliśmy oczywiście rozmowy ze stroną izraelską o ochronie grup. Był to jeden z tematów, dotyczących szerszego porozumienia w sprawie współpracy między Polską a Izraelem. Nie udało nam się jednak osiągnąć konsensusu. Proponowaliśmy stopniowe przechodzenie na ochronę polską, ale strona izraelska była w tej sprawie nieugięta. Izrael stawiał tę kwestię na ostrzu noża. Moim zdaniem — dodaje ambasador — bardzo duży wpływ na stanowisko strony izraelskiej, ma lobby organizacji ochroniarskich, które czerpią ogromne profity z racji bardzo rozbudowanego systemu ochrony grup izraelskich wyjeżdżających za granicę. Za każdy dzień pracy dostają sto dolarów, a to jest konkretny pieniądz.
Sprawcy będą ukarani
Michał Sobelman, rzecznik prasowy Ambasady Izraela w Warszawie, tak komentuje całą sytuację: – Bardzo żałujemy, że taki incydent miał w ogóle miejsce. Wyrażamy szczere współczucie dla pana Roberto L. W Izraelu zostało w tej sprawie wszczęte śledztwo i jeżeli wyniki będą takie, jak sugeruje prasa, to bezpośredni winni zostaną ukarani. Należy jednak pamiętać, że do Polski przyjeżdża rocznie ponad 20 000 izraelskiej młodzieży. W roku ubiegłym było ich 28 000. Wraz z nimi przyjeżdża kilkuset ochroniarzy. Taki incydent, jaki miał miejsce w Krakowie, zdarzył się po raz pierwszy. Świadczy to, że ochroniarze zachowują się jednak w sposób wzorowy. Sam fakt, że ochroniarze towarzyszą grupom izraelskim, nie jest rzeczą dziwną. Ochroniarze towarzyszą także grupom izraelskim w samym Izraelu. Izraelska ochrona, jest warunkiem, jaki stawiają rodzice tych dzieci, zanim zgodzą się na ich wyjazd. Polska jest krajem wyjątkowo przyjaznym Izraelowi i nie było w Polsce żadnych incydentów, które zagrażałoby grupom izraelskim. Tym niemniej organizatorzy, rodzice i Ministerstwo Edukacji Izraela stoją na stanowisku, że ochrona musi być, a jej skuteczność gwarantują izraelscy agenci ochrony. Nie ma mowy o żadnym lobby ochroniarskim.
Bezradność dyplomatów
Na zachowanie izraelskich ochroniarzy skarżą się także właściciele hoteli, firmy przewozowe, linie lotnicze. Czy ktoś musi w końcu stracić, nie daj Boże, życie w trakcie niefortunnej potyczki z izraelską ochroną (każdy ochroniarz izraelski ma przy sobie broń ostrą), żeby osoby odpowiedzialne za tę sprawę, zmieniły istniejący stan rzeczy?
Prawdą jest, że dyplomaci izraelscy w Polsce nie mogą zrobić nic, poza raportowaniem takich zdarzeń Jerozolimie oraz ubolewaniem i przepraszaniem osób poszkodowanych w utarczkach z agentami ochrony. Zdają oni sobie także sprawę, jak negatywnie takie zdarzenia wpływają na obraz Izraela w naszym kraju. Jednakże, jak powtarzają wszyscy, jakakolwiek zmiana w tej kwestii zależy tylko od porozumień na szczeblu rządowym. I tu pojawia się problem, ponieważ nikt na górze nie chce zadrażniać, rzeczywiście świetnych, stosunków polsko-izraelskich. To jest właśnie paradoks całej sytuacji.
Bezpieczeństwo ponad wszystko
Należy tu, dla pełnego obrazu, wspomnieć o przyczynie całej sprawy. Państwo Izrael jest w stanie permanentnego zagrożenia atakami terrorystycznymi. Zamachowcy-samobójcy wysadzają się dosłownie wszędzie; w autobusach, sklepach, dyskotekach. Izrael jest niezwykle mocno przeczulony, co zrozumiałe, na punkcie bezpieczeństwa swoich obywateli, a szczególnie dzieci i młodzieży. Stąd tak wielkie (dla nas, żyjących w kraju bez zamachów, zbyt wielkie), przykładanie wagi do ochrony i traktowanie osób trzecich, jako potencjalnego zagrożenie dla życia. Tak też został potraktowany Roberto L., chwytając za kamień i mierząc nim w ochroniarzy.
Polacy powinni uwzględnić wrażliwość Izraelczyków na kwestie bezpieczeństwa, ale Izraelczycy powinni wziąć pod uwagę, że Polacy nie są dla nich zagrożeniem. W naszym kraju, co jest naprawdę wyjątkiem na skalę europejską, nie atakuje się Żydów (poza niezwykle rzadkimi i nieznaczącymi drobnymi incydentami), ani Izraelczyków. Najlepszym na to przykładem jest, przebywająca ostatnio w Krakowie, ogromna grupa chasydów. Kilkudziesięciu ortodoksów, którzy przyjechali do Polski, by modlić się przy grobie cadyka z Lelowa, spacerowało, w sobotnie popołudnie, po Kazimierzu, pozując do zdjęć z zaciekawionymi ich wyglądem turystami. Czy mieli jakiś nadgorliwych, uzbrojonych ochroniarzy? Nie. Bo po co?
Mike Urbaniak