Najbardziej domagającym się odpowiedzi pytaniem po filmie Agnieszki Holland „W ciemności” jest oczywiście: „Dlaczego Leopold Socha — drobny przestępca, zdobywa się na poświęcenie i odwagę ratowania obcych ludzi — Żydów z lwowskiego getta?”.
To jest szczegółowe pytanie, ale tak naprawdę chodzi o coś znacznie bardziej ogólnego — o odpowiedź na jedno z podstawowych, wielkich pytań o człowieka: „Co powoduje, że istnieją ludzie, którzy potrafią ryzykować swoje życie dla innych?”
Film nie udziela jednoznacznej odpowiedzi na żadne z tych pytań; stara się natomiast pokazać przemianę postaci filmowego Sochy. Początkowo chce on wykorzystać okazję i zarobić na pomaganiu Żydom ukrywającym się w kanałach, więc bierze od nich pieniądze za okazywaną pomoc. Później jednak sam płaci za żywność dla nich i wielokrotnie ryzykuje życiem, oferując im już bezinteresownie swoją opiekę i nieprzeliczalną na pieniądze nadzieję na przetrwanie.
Motywy działania Sochy nie są znane.
Nie zna ich także Agnieszka Holland, która mówi: „Postać Sochy jest niezwykle złożona i to właśnie urzekło Roberta Więckiewicza w tym scenariuszu. On sam do końca nie wie, kim jest i dlaczego robi to, co robi. To historia o tym, jak trudno jest żyć”.
Holland mówi to o Sosze filmowym.
Pamiętajmy jednak, że istnieje dwóch Sochów: ten z ekranu i ten realny. Odpowiedzi na pytanie „dlaczego?” nie znajdujemy u filmowego Sochy.
A co z jego pierwowzorem? Co on by nam odpowiedział?
O wydarzeniach w lwowskich kanałach powstało kilka książek. Jedną z nich jest „Świat w mroku” – pamiętnik Ignacego Chigera — tego, który był płacił Sosze, ojca dwojga dzieci, w tym dziewczynki, którą filmowy Socha podnosi — w najbardziej chyba znanej scenie filmu — ponad otwór kanałowy, aby pokazać jej przez moment świat. W pamiętniku człowiek ten relacjonuje precyzyjnie motywy, które kierowały realnym Leopoldem Sochą:
„Ratowanie nas uznał za swego rodzaju pokutę, za odkupienie swoich własnych złodziejskich grzechów. Poldziu Socha mocno wierzył, że ratując ludzi przed śmiercią, zmaże przed Bogiem własne przewiny. Nigdy nam nie wypominał, że czyni coś niebezpiecznego, przeciwnie — był dumny z tego, że może nam pomóc. Traktował to jako szczytne powołanie i nakaz od Boga. […] Tłumaczył to tym, że widząc nasze tragiczne położenie, doznał duchowej przemiany i potrzeby naprawienia zła, przynajmniej w taki symboliczny sposób. Chodził pilnie do kościoła, modlił się o nasze zbawienie, które uważał jednocześnie za swoje, i niejednokrotnie dawał datki na naszą intencję oraz stawiał świece w kościele. Poldziu powtarzając słowa pacierza: „Odpuść nam nasze winy”, zawsze w myślach dodawał: „jako my ratujemy niewinnych, opuszczonych i zagrożonych” (str. 238)
Autor pamiętnika wraca do tego tematu, opisując wydarzenia podczas pokazanej w filmie ogromnej ulewy, gdy woda wypełniła kanały, w których się ukrywali:
„To, że uniknęliśmy wtedy śmierci, było istnym cudem. Socha tuż po ulewie pobiegł do kościoła i zapalił w naszej intencji świece. Ten cud ocalenia podtrzymał w nim jeszcze wiarę w jego posłannictwo i wolę Boga, aby nas, życiowych rozbitków, ratować, mimo że nikt nie wiedział, jak długo to może potrwać” (str. 268)
Motywacje Sochy do ratowania Żydów nie są więc żadną zagadką ani tajemnicą.
To motywacje religijne.
U realnego, prawdziwego Sochy, nie ma wątpliwości, dlaczego pomaga Żydom.
Który z Sochów jest dla nas ważniejszy?
Gdy mówimy o filmie, gdy analizujemy dzieło Holland i znakomite aktorstwo Roberta Więckiewicza — ten filmowy.
Jednak gdy mówimy o prawdziwym życiu i naprawdę ocalonych od śmierci ludziach, liczy się tylko realny Socha. Jedynie on ma dla nas odpowiedź na nasze pytanie „dlaczego?” – swoją własną, sprawdzoną w działaniu, a więc prawdziwą.
Leopold Socha nie żyje już od ponad 65 lat.
Czy gdyby mógł obejrzeć dziś film „W ciemności” nie odczuwałby zdziwienia, że powody, które zadecydowały o jego poświęceniu i odwadze, zostały pominięte?
Oczywiście, można byłoby starać się mu wytłumaczyć, że postać ekranowa i postać realna to nie to samo oraz że motywacja religijna na ekranach kin w roku 2012 mogłaby być sprawą niepopularną, a nawet kłopotliwą. Jako lwowski spryciarz, pewnie by to nawet zrozumiał.
Ale jaką można by dać mu odpowiedź na pytanie, które na pewno by postawił: „W takim razie, dlaczego człowiek na ekranie, który „sam do końca nie wie, kim jest i dlaczego robi to, co robi” nosi moje imię i nazwisko, skoro ja doskonale wiedziałem w tamtych latach, w prawdziwych kanałach, w imię czego naprawdę narażałem życie, aby ratować prawdziwych, a nie ekranowych ludzi?”.
Paweł Jędrzejewski
7 stycznia 2012