Izrael za 20 lat

Gerszom Gorenberg
25 kwietnia 2008

W Izraelu, w roku 2028, na rynku literackim króluje Ibrahim Abdullah Hapalit. Jego pierwsza powieść, „Synaj”, oparta jest na doświadczeniu z dzieciństwa — ucieczce z Darfuru, przez Egipt i synajską pustynię do ziemi obiecanej. Ostatni rozdział, zatytułowany „Światło”, opisuje wahania rodziców głównego bohatera, gdy ten prosi ich, by w domu zapalić chanukowe lampki, żeby mógł być taki, jak inne dzieci w szkole. Krytycy zachwycają się hebrajskim pisarza, opartym na języku biblijnym i slangu ulic południowego Tel Awiwu zamieszkałego przez imigrantów z Chin i zachodniej Afryki.

W Izraelu latem 2028 roku żaden turysta nie pominie odbywających się na świeżym powietrzu nabożeństw piątkowych. Wieczorami dziesiątki wiernych spotykają się na promenadzie, z której rozciąga się widok na Stare Miasto, tworząc wielki bazar rozmaitych form żydowskiej religijności. Rabin Sarit Awichai, która stworzyła nowy, magiczny sposób śpiewania psalmów po swoim pobycie w himalajskim aszramie, ma najwięcej zwolenników wśród młodych Izraelczyków poszukujących nowej drogi bycia Żydem.

W polityce jak zwykle huśtawka. Związek Ludowy, partia żydowsko-arabska, grozi wystąpieniem z rządowej koalicji, jeśli w budżecie nie zostaną uwzględnione specjalne programy dla biednych miast w Galilei. Podczas debaty w Knesecie przewodniczący partii, Abd al-Karim, mądrze podkreślał wagę problemu, cytując fragmenty poświęcone dobroczynności z pism wielkiego żydowskiego mędrca z Egiptu, Mojżesza Majmonidesa, znanego po arabsku jako Mussa bin Majmon.

Jako Izraelczyk przedstawiam te obrazy przyszłości jako obrazy nadziei. Trudno je sobie wyobrazić w tej chwili, gdyż dziś Izraelczycy skłonni są słowo „żydowskie” w określeniu „żydowskie państwo” rozumieć na jeden z dwóch sposóbów. Albo jako odnoszące się do etnicznego przetrwania i wskazujące na identyfikację z izraelską stroną konfliktu z Arabami, albo w odniesieniu do wspieranego przez państwo ortodoksyjnego judaizmu. Ale jeśli Izrael poczyni w nadchodzących latach pewne odważne kroki, będzie mógł w końcu odnieść korzyści z pełnych owoców stworzenia żydowskiego państwa — z kwitnącej żydowskiej kultury większościowej, pełnej religijnych eksperymentów oraz z otwarciem na mniejszości.

Pierwszym krokiem na tej drodze jest osiągnięcie porozumienia pokojowego z Palestyńczykami, które będzie oparte na ustanowieniu palestyńskiego państwa na Zachodnim Brzegu i w Gazie. Takie porozumienie usunęłoby również główną przeszkodę w normalizacji stosunków z innych krajami arabskimi. Bliski Wschód pozostałby niebezpiecznym regionem i Izrael musiałby utrzymać swoją wojskową siłę. Niemniej, Izraelczycy odkryliby, że mogą spokojnie oddychać, że moglibyśmy się odprężyć — a także że nie musielibyśmy już dłużej określać naszej tożsamości przez syndrom oblężonej twierdzy. Musielibyśmy poszukać nowych znaczeń dla słów naszego hymnu, który mówi o byciu „wolnym narodem na naszej ziemi”.

Powstanie państwa palestyńskiego obok Izraela położyłoby również kres „problemowi demograficznemu”, który kładzie się cieniem na izraelską politykę od czasu zajęcia Zachodniego Brzegu i Gazy w 1967 roku. Dziś, wedle większości szacunków, Żydzi są minimalnie większością na ziemi pod izraelskim rządem. Gdy Izrael zrezygnuje z terenów zajętych przed 40 laty, Żydzi będą większością ponad 80. procentową. Żydowski lęk o to, że będą mniejszością, w znacznej mierze zniknie. Przy pełnej akceptacji mniejszości normalna dynamika demokracji zagwarantuje, że dominującą kulturą w Izraelu będzie kultura żydowska.

Jaka jednak powinna być ta kultura? Jaką rolę powinien w niej odgrywać judaizm?

Do tego, by żydowska większość w Izraelu mogła w sposób wolny debatować tę kwestię, konieczny jest inny istotny krok — oddzielenie religii od państwa. Dziś Żyd w Izraelu może wziąć ślub bądź uzyskać rozwód wyłącznie za pośrednictwem państwowego rabinatu, rządowej biurokracji. Członkowie rabinatu są najczęściej członkami społeczności ultraortodoksyjnej, która oddziela się od reszty społeczeństwa. Państwowe fundusze trafiają do ortodoksyjnych i ultraortodoksyjnych instytucji edukacyjnych. Tymczasem większość izraelskich Żydów czuje się obco wobec wspieranego przez państwo judaizmu. Młody Izraelczyk zainteresuje się światem duchowym raczej podczas standardowej podróży do Indii po zakończeniu służby wojskowej niż poprzez odwiedzenie synagogi stojącej blisko jego domu.

Oddzielenie religii od państwa nie chroniłoby zatem tylko praw niewierzących. Chroniłoby judaizm przed państwem. Socjolożka religii z uniwersytetu Tulane, Brenda Brasher, stwierdziła, że Stany Zjednoczone są najbardziej religijnym krajem Zachodu właśnie z powodu ostrego rozdzielenia kościoła i państwa. Instytucje religijne w USA muszą przyciągać ludzi, by przetrwać. W efekcie życie religijne w Stanach Zjednoczonych pełne jest nowych poszukiwań, pełne jest różnorodności. W Izraelu byłoby podobnie. Gdy państwo przestanie wspierać i sankcjonować określoną formę religii, judaizm prawdopodobnie rozkwitnie, będzie przybierać nowe formy i przyciągać nowych wyznawców.

Gdy te kroki zostaną podjęte, Izrael będzie w stanie na nowo określić swoje relacje z nie-żydowskimi mniejszościami. Dziś izraelscy Arabowie są równocześnie obywatelami i outsiderami. Wspierane przez Arabów partie nigdy nie weszły w skład koalicji rządzącej. Niewielu Arabów pracuje w służbie cywilnej. Ich lojalność jest kwestionowana, w szczególności, gdy podkreślają swoją arabską bądź palestyńską tożsamość. Pokój zmniejszy te napięcia. Żydowska większość definiująca swoją tożsamość pozytywnie, a nie w kategoriach istniejących konfliktów, nie będzie musiała obawiać się podwójnej, arabsko-izraelskiej, tożsamości. Podobnie jak członkowie każdej innej mniejszości w otwartym społeczeństwie, Atabowie będą musieli zmagać się z wyborem pomiędzy integracją a zachowaniem odrębnej kultury. Pewna siebie większość będzie zaś potrafiła zaakceptować różne wybory.

Izraelski sukces w tworzeniu gospodarki i społeczeństwa na wzór zachodni przyciągnął jeszcze jedną nie-żydowską mniejszość: ekonomicznych imigrantów z Trzeciego Świata i politycznych uchodźców z Afryki, w tym z Darfuru. To nie jest problem wyłącznie izraelski. Izrael jednak nigdy nie spodziewał się tego, że w jego granicach pojawią się nie-żydowscy imigranci poszukujący pracy lub schronienia. Do dziś nie ma żadnych regulacji imigracyjnych. Jest tylko strach przed zalewem obcych.

Żydowskie państwo żyjące w pokoju, pewne siebie i swojej tożsamości będzie mogło lepiej poradzić sobie z tym problemem. Decydując o tym, jak wiele osób może w nim zamieszkać i w jaki sposób mogą zostać obywatelami, Izraelem powinien uznać fakt, że z czasem nowi przybysze zintegrują się z większością, ubogacając ją równocześnie. Izrael powinien również szanować żydowską historię, w której Żydzi niejednokrotnie poszukiwali schronienia poprzez udzielanie tego schronienia innym dzisiaj.

Czy Izrael może zajść tak daleko na przestrzeni życia następnego pokolenia? Tego nie wiem. Wiem jednak, że Izrael dziś osiągnął znacznie więcej, niż ostrożni ludzie przewidywali sześćdziesiąt lat temu. Jeśli za dwadzieścia lat będę mógł czytać powieść w języku hebrajskim napisaną przez uchodźcę z Darfuru, pomyślę, że mój kraj jest bogatszy — w swojej kulturze, w swoim humanizmie i w swoim żydostwie.

Gershom Gorenberg jest autorem książki „The Accidental Empire: Israel and the Birth of the Settlements, 1967-1977” oraz stałym korespondentem The American Prospect. Bloguje na South Jerusalem. Mieszka w Jerozolimie.

Tłum. BK

Dodaj komentarz